Sławomir Koniuszy: minister uprawia demagogię, dialog nie powinien być mierzony liczbą spotkań, tylko efektami. W żadnym punkcie nie osiągnęliśmy porozumienia.
Takiej skali protestu chyba nikt się nie spodziewał. Policjanci są dumni z zaangażowania kolegów, politycy przebąkują o gotowości do rozmów. A wpływy z mandatów spadły o prawie 80 procent
Jeszcze niedawno niemal każde wykroczenie, na którym policjanci przyłapali obywateli, kończyło się mandatem. Nie zawsze funkcjonariusze nakazywali zapłacić maksymalną stawkę za błąd. Często kwota mandatu była symboliczna, ale była. Policjanci wychodzili z założenia, że nieuchronność kary jest najważniejsza. Ważniejsza niż jej wysokość. Z czasem jednak sytuacja bardzo się zmieniła. Policjanci powiedzieli: dość. I rozpoczęli protest. Prawo zakazuje im strajkowania, ale protestować mogą.
Postanowili, że protest ma być jak najbardziej łagodny dla obywateli. Dlatego zdecydowali, że ograniczą nakładanie mandatów za wykroczenia. W miejsce kary finansowej, zaczęli stosować upomnienia. Efekty widać we wpływach do budżetu państwa. Z danych warmińsko-mazurskiego NSZZ Policjantów wynika, że od 10 lipca (wtedy rozpoczął się protest) do 10 sierpnia tego roku policjanci z regionu nałożyli tylko 1125 mandatów. W aż 6084 przypadkach zastosowali wyłącznie pouczenia. Dla porównania w tym samym okresie 2017 roku liczby te były diametralnie różne. Mandatów było aż 11482, a pouczeń zaledwie 705.
— Widać, że policjanci trzymają linię. Nie ma większych różnic między wynikami na Warmii i Mazurach a tymi z reszty kraju. Teraz pouczeniami kończy się aż 80 procent sytuacji — mówi Sławomir Koniuszy, szef policyjnych związkowców w regionie.
NSZZ Policjantów poinformował, że w całym kraju w ciągu miesiąca wpływy z mandatów do budżetu tylko w lipcu spadły o ponad 11 mln zł.
— Pragnę podkreślić, iż o sposobie zakończenia interwencji decyduje policjant prowadzący interwencje, w ramach obowiązujących prawem środków karnych. W interwencjach nie zakończonych postępowaniem mandatowym może być to bądź pouczenie bądź skierowanie wniosku o ukaranie do sądu — komentuje podkom. Robert Opas z Komendy Głównej Policji.
Funkcjonariusze domagają się podwyżek pensji i zmian w systemie emerytalnym. Chcą 800 zł podwyżki do uposażenia, zapowiadają, że mogą być one rozłożone w ratach na dwa lata. Domagają się również rezygnacji z granicy 55. roku życia uprawniającego do przejścia na emeryturę. To jeden z parametrów koniecznych do osiągnięcia, aby odejść na emeryturę po 25 latach służby.
— To zniechęca porządnych młodych ludzi ze średnim wykształceniem do wstępowania do policji — tłumaczy Sławomir Koniuszy. — Nam zależy na tym, aby te młode, zdolne osoby przyszły do służby od razu po ukończeniu szkoły średniej. Ale im się to nie kalkuluje. Oni musieliby prawie 40 lat zasuwać, żeby przejść na emeryturę. Związkowcy już dawno zapowiadali, że jeśli protest polegający na częstszym stosowaniu pouczeń nie pomoże, to go rozwiną. Teraz komentują, że władze odpowiedzialne za sytuację policji nie robią nic, aby poprawić stan tej służby.
— Dlatego czekamy do 4 września i wtedy prawdopodobnie ruszymy z protestem włoskim. Wszystko jest już dograne. Czekamy jeszcze tylko na oceny prawne, bo nie chcemy policjantów stawiać w trudnej sytuacji albo narażać ich na jakąkolwiek odpowiedzialność — mówi Koniuszy. I zapewnia, że także protest włoski ma być bardziej odczuwalny dla decydentów niż obywateli.
– Nie chcemy uderzać w mieszkańców. Oni są po naszej stronie, popierają nas i nie zamierzamy tego zmieniać. Będziemy walczyć z kreowaniem wirtualnej rzeczywistości polegającej choćby na tworzeniu fikcyjnych statystyk. Ale przyznaję, że trudno będzie działać tak, żeby nigdzie nie przełożyło się to na mieszkańców. Na pewno będziemy się starali, aby tego uniknąć — podkreśla związkowiec.
Wczoraj MSWiA zapewniło, że zarówno minister Joachim Brudziński, jak i wiceminister Jarosław Zieliński „są cały czas otwarci na rozmowy ze stroną związkową. Trwa dialog, którego celem jest zapewnienie funkcjonariuszom jak najlepszych warunków służby”. Związkowcy wytykają, że z tej gotowości nic nie wynika. — Minister uprawia demagogię. Dialog nie powinien być mierzony liczbą spotkań, tylko efektami. W żadnym punkcie nie osiągnęliśmy porozumienia — mówi Sławomir Koniuszy.