Rafał Jankowski: czas uderzyć pięścią w stół

– Wszystkie środowiska mundurowe zwróciły się w stronę prawicy, bo przed wyborami obiecywali nam wiele. Przedstawialiśmy ich postulaty w całym kraju. I co? Minęły dwa lata i nic się w tych sprawach nie zadziało. Czara goryczy się przelewa – mówi w rozmowie z Onetem Rafał Jankowski, szef NSZZ Policjantów.

  • Jankowski opowiada o absurdach dławiących policję od lat, takich jak ciągła walka o statystykę, pomówienia funkcjonariuszy i ciągnące się w nieskończoność postępowania,
  • Dzisiaj – mówi – lepiej zatrzymać piętnaście osób, które miały przy sobie po gramie marihuany, niż jednego dilera, bo to dobrze wygląda w statystykach,
  • NSZZ Policjantów wraz z innymi związkami służb mundurowych zapowiadają strajki. „PiS obiecało nam wiele, ale nie wywiązuje się ze swoich obietnic”

Mateusz Baczyński: Nosi pan jeszcze przy sobie broń?

Rafał Jankowski: (chwila ciszy) Powiem tak – nadal przede wszystkim jestem policjantem.

Po pracy w kryminalnych pewne nawyki zostają?

Tak, to zostaje w człowieku, nawet po tylu latach. Uważam, że dobrze byłoby, aby z pistoletem za pasem po ulicach chodzili ludzie, którzy wiedzą, jak go użyć. To tak a’ propos tych głupich pomysłów o szerszym dostępie do broni. Jeśli zapyta pan o kajdanki, to też nie trzymam ich w szafie.

Służba na Śląsku to była policyjna szkoła życia?

Zdecydowanie tak. Śląsk jest chyba jednym z najtrudniejszych miejsc, jeśli chodzi o taką policyjną robotę. Zresztą, każdy, kto służył w wydziałach operacyjnych w dużych aglomeracjach, ten wie, jak to smakuje.

Strzelał pan kiedyś do człowieka?

Poproszę następne pytanie.

Okej. Nie bał się pan sięgać po broń?

Nie. Po to policjant ma przy sobie giwerę, żeby w sytuacji ostatecznej nie wahał się jej użyć. Dlatego musi być dobrze wyszkolony i przygotowany do tego mentalnie. A z tym ciągle jest problem. Pomijam już fakt, że sam system szkolenia pozostawia wiele do życzenia, a kiedy człowiek zacznie już służbę, to nie ma czasu na nic innego. Teraz dochodzi jeszcze ten problem, że mamy coraz mniej doświadczonych policjantów, od których mogliby uczyć się ci młodsi. A takiej wiedzy nie zdobywa się w szkole policji.

Doświadczony kolega daje więcej niż szkoła?

Oczywiście. Ta policyjna robota ma to do siebie, że nigdy nie wiesz, co się wydarzy następnego dnia. Po prostu nie da się tego przewidzieć. W związku z tym nie sposób przygotować młodego policjanta na każdą sytuację. I tutaj pojawia się rola doświadczonych funkcjonariuszy. Ja sam więcej nauczyłem się na ulicy od swoich starszych kolegów niż ze szkoły. Oni mieli już to wyczucie – kiedy należy odpuścić, kiedy zareagować bardziej zdecydowanie. Dlatego ich doświadczenie jest bezcenne. Szkoda, że takich ludzi jest coraz mniej. Choć słyszałem, że powstaje specjalny zespół w KGP, który ma się właśnie zająć tym problemem i znaleźć sposób na to, jak tych najbardziej doświadczonych policjantów zatrzymać w służbie.

Czyli z jednej strony MSWiA zrzuciło z kierowniczych stanowisk policjantów, którzy zaczynali służbę przed 1989 rokiem, a z drugiej powołuje taki zespół?

Dla mnie to też jest absurd, ale… tak to niestety wygląda.

Ostatnio Wyższa Szkoła Policji w Szczytnie reklamowała nowy kierunek stwierdzeniem, że chce powołać nowe kadry „nieskażone codzienną praktyką zawodową”.

To już w ogóle jest jakaś abstrakcja. Myślę, że wszystkie szkoły policyjne powinny zabiegać o funkcjonariuszy, którzy zjedli zęby na ulicy i czerpać pełnymi garściami z ich doświadczenia. Jak przeczytałem tę uchwałę Senatu Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, o której pan wspomniał, to po prostu nie mogłem w to uwierzyć.

Coraz częściej mówi się o tym, że policjanci boją się sięgać po broń. Nawet nie dlatego, że nie potrafią jej użyć, tylko dlatego, że boją się konsekwencji.

I trudno się dziwić. Ja rozumiem, że muszą istnieć narzędzia, które pozwalają sprawdzić, czy policjant użył środka przymusu bezpośredniego – pałki, tasera czy pistoletu – w sposób zgodny z prawem. Ale nie może być tak, że policjanta najpierw „magluje” jego przełożony, potem Biuro Spraw Wewnętrznych, następnie prokuratura i sprawa się ciągnie długimi miesiącami, jeśli nie latami. Muszą być jasne i czytelne procedury, a tu wszystko nadal zależy od interpretacji. Do tego jeszcze dochodzi problem, wobec kogo użyto siły. Bo może to być na przykład jakiś radny…

…albo córka radnego.

No właśnie. I potem najprościej takiego policjanta zawiesić w czynnościach do momentu aż „niezależna prokuratura wyjaśni sprawę”. Do cholery, ja bym chciał, żeby jeden czy drugi przełożony wstawił się za swoim funkcjonariuszem i powiedział: jeśli prokuratura coś znajdzie, to wtedy go zawiesimy. A nie a priori go zawieszamy, a potem czekamy.

Ostatnio zarzuty usłyszał policjant ze Szczecina, który zastrzelił przestępcę w trakcie pościgu. Zarzuca mu się m.in. przekroczenie uprawnień.

Nie znam dobrze tej sprawy. Nie mam jednak wątpliwości, że po to wyposaża się nas w środki przymusu, żeby z nich korzystać. Gdy często słyszymy o zarzutach dotyczących przekroczenia uprawnień, to niejednemu z nas z tyłu głowy rodzi się pytanie, czy następnym razem zaangażować się tak mocno? Może lepiej odpuścić? A jeśli chodzi o takie społeczne odniesienie, to ludzie pytają mnie często: „Dlaczego wy nie działacie tak sprawnie jak amerykańska policja? Tam od razu rozkładają gościa na ulicy i nie ma dyskusji”. Okej, tylko jak u nas dochodzi do takiej sytuacji, to nagle wszyscy reagują – mówiąc delikatnie – ambiwalentnie. Bo generalnie chcielibyśmy, żeby policja była szybka, sprawna i zdecydowana w akcji, ale jeśli już jakiś funkcjonariusz użyje siły, to wszyscy wychodzą z założenia, że najpewniej przekroczył uprawnienia. Często wręcz takiego policjanta od razu skazuje się w mediach. Nie powinno tak być.

Ludzie notorycznie nagrywają teraz telefonami interwencje policji. Wpływa to w jakiś sposób na waszą pracę?

Patrol, który wychodzi na ulicę, pełni publiczną służbę, więc to normalne, że jest obserwowany. Ale nie można mu przeszkadzać w interwencji. Tymczasem nagminnie przekraczana jest granica pomiędzy „społeczną kontrolą” a utrudnieniem, czy wręcz uniemożliwianiem wykonywania czynności służbowych, a takie przypadki powinny być sankcjonowane. Jakiś czas temu mieliśmy nawet do czynienia z próbą odebrania broni funkcjonariuszowi. To powinno być ścigane jak normalne przestępstwo, tymczasem nie jest to u nas w żaden sposób spenalizowane.

Jak to?

Próba odebrania broni może być traktowana jako kradzież. Ale nie jest jasno doprecyzowane w prawie, że jest to czynna napaść. W dodatku mamy do czynienia z całą plagą pomówień. Policjanta łatwo jest oskarżyć o przestępstwo, którego nie popełnił i od razu wiąże się to dla niego z problemami w firmie. Bo tak jak wcześniej wspominałem – przełożony woli takiego funkcjonariusza zawiesić, niż stanąć w jego obronie i ścigać człowieka, który go pomówił.

To jest kolejna rzecz, która odróżnia nas od amerykańskich realiów.

Nie tylko od amerykańskich. Wystarczy pojechać do Niemiec i zobaczyć, jak tam jest. Słyszymy: „Uważaj, bo to policja”. U nas słyszy się najczęściej: „co oni mogą mi zrobić”, a potem często się jeszcze funkcjonariuszy prowokuje. Nie mówiąc już o znieważaniu.

Może wielu policjantów jest zbyt „miękkich”?

To nie tak. Jeśli w wojsku ktoś chce jeździć czołgiem, to przechodzi inną selekcję niż ten, kto chce być komandosem, albo pływać w łodzi podwodnej. A u nas selekcja jest uniwersalna – rzut piłką lekarską, bieg po kopercie itd. Przecież to jest śmieszne. W dodatku więcej punktów dostaje ten, kto ma wyższe wykształcenie. A po cholerę nam ktoś, kto ma fakultety z biologii i genetyki? Generalnie uważam, że powinny być różne systemy naboru. W prewencji lepiej mieć kogoś, kto może ma tylko maturę, ale jest sprawny i silny, a w wydziale dochodzeniowym człowieka, który jest po prawie. Choć aktualnie nie mamy takich problemów, bo ze względu na braki kadrowe będziemy musieli przyjąć wszystkich chętnych (śmiech).

Podawał pan przykłady nagannego zachowania wobec policjantów, ale z drugiej strony mamy do czynienia z tak bulwersującymi przykładami przekroczenia uprawnień, jak w przypadku Igora Stachowiaka. To nie poprawia waszych notowań.

Ja bym nie chciał się odnosić bezpośrednio do sprawy Stachowiaka, ale jeśli są jakieś ciemne sprawy, to trzeba je naświetlać, wyjaśniać i nie ukrywać żadnych faktów przed opinią publiczną. Bo wtedy właśnie szkodzi to wizerunkowi całej policji. A jeśli ktoś dopuścił się czynów niegodnych munduru, to powinien zostać jak najszybciej usunięty ze służby.

Z wieloma absurdami się pan zmagał w trakcie służby?

Oczywiście. Nie dość, że stawialiśmy czoła ciemnej stronie miasta, to jeszcze musieliśmy się zderzać z policyjnym betonem, w postaci naszych przełożonych. Przykład? Człowiek spędzał na zasadzce trzy dni i trzy noce, a czwartego dnia naczelnik pytał go, czy ma stosowne dokumenty w jakiejś tam teczce. Można było z butów wyskoczyć, bo człowiek był tak zmęczony, że ledwo stał na nogach.

Ale taka jest niestety policyjna rzeczywistość. Wiem, że takie rzeczy dalej się dzieją i nie jest to fajne, kiedy słyszę, że lepiej zatrzymać piętnaście osób, które miały przy sobie po gramie marihuany, niż jednego dilera, bo to dobrze wygląda w statystykach.

Pan też się zmagał ze statystyką?

Oj tak, towarzyszy mi ona od pierwszego dnia służby w policji (śmiech). Choć komendant główny zapewnił mnie kiedyś, że ta statystyka, to jest tylko wskaźnik, który ma pokazywać, gdzie leży problem, ale ja myślę, że jest jeszcze wielu przełożonych w terenie, którzy opacznie to rozumieją i dalej dla statystyki pracują. Ale takich absurdów jest więcej.

Na przykład?

W wielu jednostkach jest tak, że policjant, który siada za kółko radiowozu musi sam wykupić OC kierowcy. Dlaczego? Bo firma nie płaci za ubezpieczenie. Samochody policyjne nie są objęte polisą autocasco. Więc jak dojdzie do jakiejś kolizji, to się robi problem i zaczyna się szukanie winnego. No więc policjant, dla świętego spokoju, woli te parę dych miesięcznie zapłacić. Tylko wie pan, radiowóz to nie jest autobus MPK, który jedzie z konkretną prędkością od przystanku do przystanku, tylko kiedy trzeba, to musi zapieprzać na sygnale, wjechać czasem w jakąś alejkę parkową, albo inny trudny teren i kierowca nie może się zastanawiać w trakcie pościgu, czy tam gdzieś jest krawężnik, czy go nie ma. W związku z tym obciążanie policjanta kosztami za ewentualne uszkodzenia jest po prostu niegodziwością.

Powiem więcej. To jest tak kuriozalne, że aż trudno w to uwierzyć.

Ale tak to niestety wygląda. To oczywiście nie jest oficjalny nakaz, ale zwyczajowa praktyka. Zresztą trudno się dziwić, że policjanci się na to godzą. Bo jak któryś stanie radiowozem przed supermarketem, a jakiś debil porysuje mu karoserię gwoździem, to zamiast pisać wyjaśnienia i się z tego tłumaczyć, to woli już zapłacić to OC. A „najlepsze” jest to, że jak takiemu policjantowi stanie się coś z radiowozem, to traci też zniżki w życiu prywatnym…

Rozmawiałem niedawno z Romanem Hulą – to był jeden z pierwszych komendantów głównych po 1989 roku. On już wtedy przekonywał, żeby na wzór zachodni, podpisać umowę z koncernami, które co jakiś czas odbierałby te samochody, serwisowały i ewentualnie wymieniały na nowe. Nasze warsztaty nie są przygotowane do szybkiej obsługi wielu marek. Tak że mija 28 lat, a pewne sprawy wciąż nie są załatwione, jak należy.

„Czara goryczy się dopełnia”

Próbował pan kiedyś zliczyć wszystkie swoje nadgodziny?

Nie, nigdy tego nie liczyłem, ale na szczęście miałem na tyle wyrozumiałych szefów, że za nadprogramowy dzień służby, mogłem sobie potem odebrać wolne.

Jak się pan domyśla, nie pytam przypadkowo. Wraz z innymi związkami zawodowymi służb mundurowych przedstawiliście MSWiA swoje postulaty. Jeden z nich zakłada wypłacanie pełnego wynagrodzenia za nadgodziny.

No bo jest to odwieczny problem. Z tej roboty nie wychodzi się tak po prostu, o konkretnej godzinie. Jak się coś dzieje, to trzeba siedzieć do zwycięstwa. A dzisiaj nie jest to w żaden sposób uregulowane, dlatego chcemy tę sprawę uporządkować.

Duże kontrowersje wzbudza punkt powrotu do tych rozwiązań emerytalnych sprzed 2012 roku.

Dzisiaj mamy 25 lat pracy i 55 lat życia. Żeby była jasność – osobiście uważam, że do 15 lat nie wrócimy nigdy. Zostawmy te 25. Ale nie wyznaczajmy granicy wiekowej, kiedy funkcjonariusz może przejść na emeryturę. Wtedy będzie okej. Politycy PiS obiecali to cofnąć, więc niech to zrobią.

Domagacie się też podwyżek i grozicie strajkiem.

Czara goryczy się dopełnia. Szczególnie że politycy PiS obiecali nam wiele. Obecnie wprowadzana jest ustawa modernizacyjna, ale to za mało. Prawdę mówiąc, to stan, w jakim jest teraz policja, to nie jest tylko wina obecnego rządu. To się ciągnie od lat i są za to współodpowiedzialne wszystkie rządy od 1989 roku.

Tymczasem MSWiA przekonuje, że od 1 stycznia 2019 roku funkcjonariusze będą zarabiać średnio o 800 zł więcej niż w 2015 roku. No i w zasadzie dziwią się, o co wam chodzi.

Jak się nie ma pieniędzy, to się używa takich pojęć jak „średnie wynagrodzenie”. Mówiąc szczerze, nie wiem, jak oni to policzyli. Chyba jak w tym powiedzeniu, że głowa w lufciku, du*** w piekarniku, a średnio 36,6. A fakty są takie, że ci funkcjonariusze, którzy są najniżej w hierarchii, wciąż zarabiają grosze i na nich nam zależy, ale nie możemy zapominać też o ludziach doświadczonych i o tym, że trzeba ich zatrzymać jak najdłużej w służbie.

MSWiA siądzie z wami do rozmów?

Wydaje mi się, że minister Brudziński to rozsądny gość i będzie chciał z nami rozmawiać. Odniosłem także wrażenie, że naprawdę mu zależy na dobrej kondycji służb, co nieustannie podkreśla. Protest służb odpowiadających za bezpieczeństwo wewnętrzne kraju nie wyglądałby dobrze i my też nie chcielibyśmy wyprowadzać nikogo na ulice. Dlatego warto usiąść do stołu i rozmawiać.

Tym bardziej że wszystkie środowiska mundurowe zwróciły się w stronę prawicy, bo przed wyborami obiecywali nam podwyżkę wynagrodzeń, przywrócenie waloryzacji emerytur czy płatne L4. Mówił to sam minister Jarosław Zieliński. Dlatego wielu mundurowych postawiło na nich. Przedstawialiśmy ich postulaty w całym kraju. I co? Minęły dwa lata i nic się w tych sprawach nie zadziało.

Gdyby nie udało się dojść do porozumienia, to w jaki sposób będziecie protestować?

Pomysły są różne. Może sobie pan redaktor wyobrazić, co by było, gdyby przed meczem na Stadionie Narodowym cały oddział prewencji poszedł oddać krew i miał wolne. Zwrócimy się do policjantów z ankietami, czy popierają protest, czy wezmą w nim udział i w jakiej formie. Aczkolwiek mam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia z rządzącymi.

Wierzy pan w to?

Tak. Przy czym chciałbym jeszcze jedno podkreślić. My nie domagamy się tego, żeby ministerstwo od razu spełniło wszystkie postulaty. Każdy zdroworozsądkowy człowiek wie, że takich zmian nie da się przeprowadzić z miesiąca na miesiąc. My chcemy porozumienia, czyli podpisania deklaracji, że poszczególne postulaty zostaną spełnione np. do połowy 2019 roku…

Zawsze znajdą się tacy, którzy powiedzą: „macie tyle przywilejów, a ciągle chcecie więcej”.

Tylko że to nie są przywileje. To są uprawnienia. A ci, którzy tak mówią, to najczęściej Wigilię spędzają w domu z rodziną, w sylwestra bawią się z żonami, a w każdy długi weekend mają wolne i odpoczywają na działeczkach. W tym czasie moi koledzy pilnują porządku w tym kraju. Tak że to jest coś za coś.

Ja bym chciał, żebyśmy doszli kiedyś do tego, że jak my się będziemy upominać o poprawę naszych warunków służby, to ludzie, którzy będą o tym słyszeć, powiedzą: tak, słusznie im się to należy.

Może nie jest łatwo o to poparcie społeczne, bo policja jest dzisiaj wyjątkowo wikłana w politykę. Mam tu na myśli m.in. miesięcznice i starcia z Obywatelami RP.

Zgadzam się, że policja powinna być apolityczna, ale proszę zrozumieć, że ci młodzi policjanci z pododdziałów zwartych nie mogą odmawiać wykonywania rozkazów. Tam nie działa klauzula sumienia i nie można obarczać tych chłopaków winą. Oni dostają rozkazy i mają je wykonywać – koniec, kropka. Ale nie chciałbym, żeby po latach ktoś ścigał tych funkcjonariuszy za udział w tych wydarzeniach. A sam mam czasami duże wątpliwości, czy tak się kiedyś nie stanie.

A tak po ludzku, nie boli to pana, że przy okazji każdej manifestacji słychać hasła o „policji politycznej”?

Wie pan, akurat policjant musi być odporny na różnego rodzaju odzywki. Nigdy nie będzie tak, że ludzie, wobec których interweniujemy, będą to odbierać korzystnie. Wszystko jedno, czy jest lewica, czy prawica, to zawsze znajdą się tacy, którzy będą krzyczeć na nas „gestapo”. Ciągle przypominam tę kretyńską, kibolską przyśpiewkę: „zawsze i wszędzie policja je… będzie”. Z tym się niestety trzeba liczyć. Inna sprawa, że minister to jest stanowisko polityczne, a to on decyduje o tym, jak się nadzoruje policję. Dlatego ja od lat lansuję takie rozwiązanie, aby komendanta głównego powoływać na konkretną kadencję. Wtedy wpływ jakiegokolwiek ministra na jego działanie byłby mniejszy. Niestety, zdaję sobie sprawę, że to nierealne. Żadna władza nie chce ograniczać swoich wpływów. Wszyscy politycy chcą kontrolować służby, a to błąd. Służby potrzebują spokoju.

W dodatku policja jest też finansowo uzależniona od MSWiA.

Zgadza się. Uważam, że policja jako formacja, która ma być apolityczna i neutralna światopoglądowo, powinna być też niezależna finansowo od kolejnych ekip rządzących. Dlatego, na wzór wojska, państwo powinno wydawać na policję jakiś procent PKB. Jaki dokładnie? To już kwestia ustalenia. Ale dzięki temu nie bylibyśmy zdani na łaskę polityków.

Mam wrażenie, że od lat wracamy do tej samej rozmowy.

Bo tak jest. Ostatnio dobrze to scharakteryzował mój kolega ze związków zawodowych Służby Więziennej. Tak sobie siedzieliśmy, gadaliśmy i on w pewnym momencie do mnie mówi: Popatrz. Tamci z nami gadali i robili, co chcieli. Ci z nami nie gadają i też robią, co chcą.

Dobra puenta.

Niestety prawdziwa.

 

fb-share-icon